tag:blogger.com,1999:blog-54140866005973002392024-02-25T13:14:15.347-08:00Wir sind Träumers.betty_suehttp://www.blogger.com/profile/06161674177117096895noreply@blogger.comBlogger13125tag:blogger.com,1999:blog-5414086600597300239.post-65090702699105507042023-03-25T15:29:00.002-07:002023-03-25T15:29:27.964-07:00sobota<div style="text-align: justify;"><span style="font-family: Playfair Display;">Bardzo nieśmiała ta wiosna albo bardzo leniwa, nie wiem, co prawdziwsze. Patrzę nieufnie w błękitniejące niebo, w powietrzu próbuję wywęszyć zapach ziemi, która powinna dać już o sobie znać, ale jedyne co to dym z palonych śmieci (nic innego tak nie śmierdzi). Nie uczesałam dziś włosów, tak jak wstałam poprawiłam tylko wsuwki, więc chowam się teraz po najczarniejszych kątach z widokiem na gwiazdy i rąbek księżyca i próbuję nie zmrocznieć do reszty, chociaż mojemu sercu najbliżej jest do zapadających się w gruz starych domów i zbutwiałych szop. Nie spowiadam się trawom i nie szepczę gałązkom swoich modlitw; porywa mnie czarna dziura i tam rzucam siarczyste przekleństwa. </span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: Playfair Display;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: Playfair Display;">Droga była taka długa... </span></div>betty_suehttp://www.blogger.com/profile/06161674177117096895noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5414086600597300239.post-2292490852176758002023-03-05T12:26:00.001-08:002023-03-09T13:36:51.385-08:00niedziela<div style="text-align: justify;"><span style="font-family: Playfair Display;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;"><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhSyZBZVRtC3L9YEGNxmmf6y08RKCigE4GrssaQhGtYJY5es2gdCehmhsaCiq2u8Zx8NeAZuC-381bf02bhox0bl4xkAotzhfDzyH2FIjuQ99T6T7ZQ_ZIE_4rmMCHOa4oGDFIbqz9uMwXEBXRyXZu74EGrtLGNblAYcsWZQ2HQXmcmZf557fKogZQNHg/s2663/IMG_20230305_164152_493.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2663" data-original-width="2130" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhSyZBZVRtC3L9YEGNxmmf6y08RKCigE4GrssaQhGtYJY5es2gdCehmhsaCiq2u8Zx8NeAZuC-381bf02bhox0bl4xkAotzhfDzyH2FIjuQ99T6T7ZQ_ZIE_4rmMCHOa4oGDFIbqz9uMwXEBXRyXZu74EGrtLGNblAYcsWZQ2HQXmcmZf557fKogZQNHg/s320/IMG_20230305_164152_493.jpg" width="256" /></a></div><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;"><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;"><span style="font-family: Playfair Display; text-align: justify;">Siedzimy w oknie z nosami przyklejonymi do szyby i wzdychamy sobie ciężko, bo już, już miało się mieć ku wiośnie, już się wystawiało twarz do słońca, odsłonięte uszy nie marzły tak bardzo... A może się nie miało? Może tak się tylko wydawało? Uśmiecham się więc tylko pod nosem do swojej naiwności, uśmiecham, bo dzisiaj akurat mam w sobie nieco pokory, więc nie pluję jadem i z zachwytem patrzę, jak płatki śniegu kołują na wietrze. I myślę, że ten pstryczek w nos jest dobry na otrzeźwienie zwykłej mojej arogancji, chęci rządzenia wszystkim i układania regulaminów, zamykania wszystkiego w tabelkach, etykietowania, wyznaczania terminów "od -do". </span><span style="font-family: "Playfair Display"; text-align: justify;">Znośniej mi się żyje, kiedy świat składa się z kątów prostych, symetrii i równoległych, kiedy nie ma zygzaków, ślepych uliczek, kota w worku, kiedy mogę coś zdefiniować i trzymać się utartych terminów... Ale </span><span style="font-family: "Playfair Display"; text-align: justify;"><u>wszystkiego</u> ułożyć się nie da, i ta biel za oknem nonszalancko mi o tym przypomina. Znowu przychodzi nam położyć się do zimowego snu, zatrzymać jeszcze na chwilę wszystkie krążące już soki, wszystkie pąki, które chciałyby rozkwitnąć. Jesteśmy - o, tacy malutcy i nie ma piękniejszego uczucia. Nie musimy ciągle trzymać ręki na pulsie. Czasem trzeba nam tylko zamknąć drzwi, okryć się kocem po samą szyję, zaparzyć kolejną herbatę i patrzeć, jak dachy coraz bardziej bieleją. Odłożyć coś na potem, mimo że już tak bardzo się śpieszy, żeby biec w ciepło słońca, w wiatr pachnący życiem, które kolejny raz się budzi... Może chcę po prostu widzieć świat, który wraca na stare, utarte tory, bo wtedy może i ja wrócę. Może i dla mnie znajdzie się nadzieja. </span></div></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: "Playfair Display";"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: "Playfair Display";">W swojej samotności już bardzo się boję; ostatnimi czasy prowadzę ze sobą mało rozsądne dialogi i grzęznę w nich po uszy, moja paranoja jest głodna, żąda krwi, surowego mięsa, a ja skwapliwie węszę za każdym zgniłym ochłapem, za najmniejszym skaleczeniem, rysą, zadraśnięciem skóry i chłepczę do utraty tchu, gniewnie, rozrywam tkanki, by dostać się głębiej, przeżuwam, niczego nie czując, i </span><span style="font-family: "Playfair Display";">nagle na twarzy zjawia mi się ten kpiący, szyderczy uśmiech. Uśmiech wilka, który oblizuje łapy z posoki i obiecuje sobie, że pewnego dnia ich wszystkich dopadnie. Póki co jest syty, zadowolony, ale ja, kiedy przytomnieję z tego letargu, nie jestem w stanie powiedzieć, kim jestem. Nie jestem w stanie na siebie popatrzeć. Przerażający jest ten zew, przerażający jest ten głos w mojej głowie, za którym podążam bez zastanowienia, bez cienia wątpliwości. Nawet nie próbuję udawać, że chciałam się zatrzymać. Do bólu obgryzam wszystkie paznokcie, nie mam czym atakować, nie mam czym się bronić, chociaż oczy nadal czujnie obserwują każde najmniejsze poruszenie powietrza, postawione uszy nasłuchują każdego szmeru. Dusi mnie przerażenie, duszą cztery ściany, sama siebie duszę, nie chcę wyrządzać szkód, zawracać głów, więc potwory rosną sobie zdrowo, w piwnicznym chłodzie, w ciemności, w norze, gdzie kiedyś pomieszkiwało serce... W</span><span style="font-family: "Playfair Display";">ychodzę więc w noc, w środek padającego śniegu, w ciemność, chcę, by coś mnie zjadło, wychodzę się bać, wychodzę poczuć się mniejsza, mniej groźna, bardziej łagodna, wdzięczna, że mnie oszczędziły wodniki i rusałki, nie wciągnęły szuwarki, ale nadal, nadal, nocny tropiciel z nosem przy ścieżce, czoło opuszczone nisko, wrogo. Nie wiem, po co to robię. Przez ścieżkę w mroku przebiegają sarny. Nie ma ciszy. Gdzieś w tej ogromnej czerni, w oddali przelatuje samolot, ten dźwięk rozdziera mi serce, tam na górze potrafi być tak pięknie przecież... Tutaj na ziemi tylko paciorki świateł podążające w wielką niewiadomą. </span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: "Playfair Display";"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjS64_F5L0grEmou4LWNkgtRbytUj33Wtq1gYbgn37iqWHTSJFw3XLx9HuYnoN-XBg5HcRyhZ1jO6HXsGWk7G226PwzrXBEWJQoi1raBMfI-Un1mncEMSHLqn7oQxGFl4xy-KBGcc31SjgULZm652zOOnaASqxCfmys2QntHXjsi8TBLeZW0zjJ2AOUew/s1920/POMELO_20230309204445_save.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1440" data-original-width="1920" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjS64_F5L0grEmou4LWNkgtRbytUj33Wtq1gYbgn37iqWHTSJFw3XLx9HuYnoN-XBg5HcRyhZ1jO6HXsGWk7G226PwzrXBEWJQoi1raBMfI-Un1mncEMSHLqn7oQxGFl4xy-KBGcc31SjgULZm652zOOnaASqxCfmys2QntHXjsi8TBLeZW0zjJ2AOUew/s320/POMELO_20230309204445_save.jpg" width="320" /></a></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgTIRgEZKZg9ShPkaT7BLjLP749oWKY4a7iuFzX0oNXyFlZwCenqxpk-fV8fctMMYkoh4qImAoNcuhDh9XvrgvZBLs9NERRMJIJGa4jBfFQ1iPQ2f9hxjOCvJHmrij9K_aU_srTmJ-vIkw-SsTz9LHzNXRXg3gwYkSSJo24DdlBdsmmxuP8ywfEonm2gA/s1920/POMELO_20230309205700_save.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1440" data-original-width="1920" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgTIRgEZKZg9ShPkaT7BLjLP749oWKY4a7iuFzX0oNXyFlZwCenqxpk-fV8fctMMYkoh4qImAoNcuhDh9XvrgvZBLs9NERRMJIJGa4jBfFQ1iPQ2f9hxjOCvJHmrij9K_aU_srTmJ-vIkw-SsTz9LHzNXRXg3gwYkSSJo24DdlBdsmmxuP8ywfEonm2gA/s320/POMELO_20230309205700_save.jpg" width="320" /></a></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiBx8a3YNwyRwEt5CqFhiQ_wRuw6Kr8HfkOV_GNxGJ6QMh_FZv7c2As3hmDEbDezVw8_kULcuZxpfbCPXvixSyeROvP4nxdb0UDx_oxCzxtRbjF5ZXrahf49nC_C6sjaKfn10djJUlb0wVNrRo029V8P-HKPGge3TWTDlabE-mB2ljYxCnYmUeaBeiwjQ/s4624/GridArt_20230309_210253755.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="4624" data-original-width="3468" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiBx8a3YNwyRwEt5CqFhiQ_wRuw6Kr8HfkOV_GNxGJ6QMh_FZv7c2As3hmDEbDezVw8_kULcuZxpfbCPXvixSyeROvP4nxdb0UDx_oxCzxtRbjF5ZXrahf49nC_C6sjaKfn10djJUlb0wVNrRo029V8P-HKPGge3TWTDlabE-mB2ljYxCnYmUeaBeiwjQ/s320/GridArt_20230309_210253755.jpg" width="240" /></a></div><br /><span style="font-family: "Playfair Display";"><br /></span></div>betty_suehttp://www.blogger.com/profile/06161674177117096895noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5414086600597300239.post-44813744726646516922020-10-15T07:13:00.000-07:002020-10-15T07:13:42.379-07:00czwartek<p style="text-align: justify;">Zaniedbuję wszystko. Marnotrawię się. Marnieję. Nie tykam książek. Istnienie przestało być równoznaczne z odkrywaniem, z podążaniem dokądkolwiek. Każdy dzień odbity na kalce. Zapatrzyłam się jednego razu i od tamtej pory zostałam tak, jak stoję. Nie mam siły na przechadzki czy paradne szukanie sobie zajęcia dla zabicia czasu. Niczego nie potrzebuję i nic nie skłania mnie do wyjścia na zewnątrz. Spełniam się tylko w odpowiadaniu na zaczepki - a gdybyż móc wreszcie usiąść naprzeciwko i zadać te wszystkie kłębiące się we mnie pytania... Jakież by to było cudowne: posiadać pełnię wszelkich możliwości, przestać się w końcu tak zawstydzać, pójść po rozum do głowy, mieć jasny, spokojny głos i racjonalnie wyważone argumenty. Zamiast tego niemal skręcam sobie kark, przepatrując przestrzeń. Dlaczego nie może wydarzyć się? Dlaczego nie może mnie wreszcie dopaść, unieruchomić, zatrzymać w pół kroku przy sobie?... Udaję, że niczego nie widzę, ale tak naprawdę notuję sobie gdzieś głęboko w głowie ten pełen pośpiechu krok i to wszystko, co pozostaje niezauważone, mijane pędem prosto do mnie. Niepokoję się i marzę, że świat przestanie być wreszcie ze szkła. </p>betty_suehttp://www.blogger.com/profile/06161674177117096895noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5414086600597300239.post-47458421709747284192019-08-17T14:01:00.003-07:002019-08-17T14:04:30.638-07:00sobota<div style="text-align: justify;">
Siedzę w pokoju na poddaszu. Nogi na walizce, słoik zamiast popielniczki, wysypujące się pety, popiół, sterta wypalonych zapałek. Na ten moment nie ma lepszej scenerii dla mojego życia. Nie ma lepszej scenografii. Wszystko łączy się w niespodziewaną, kunsztowną harmonię duszy i materii. Za oknem niebotyczna cisza, nikt nie pyta, dokąd znikam, modlę się, by tej ciszy nic nie naruszyło, żadne głosy, broń bogowie jakieś śmiechy spod baru... Jestem tutaj i wszystko tonie w mroku. Kiedyś przeczytałam, że Bóg rozjaśnia pożegnania, więc ufam, że to jeszcze nie koniec, że to jeszcze nie wszystko, że się jeszcze nie wyczerpało, choć gdyby nawet, to przecież nic nie szkodzi. Nie szkodzi, bo mam zrezygnowany i zniechęcony głos, a słowa wydobywają się ze mnie niewyraźnie i byle jak i ciężko zrozumieć wypowiadane przeze mnie zdanie, i w tym sposobie mówienia całkiem bezwiednie przypomina mi się Kamil. Kamil, który rzadko kiedy z kimś rozmawiał. Niepytany, milczał. Zagadywany, ledwo uchylał usta, mówił krótkimi zdaniami, treściwymi, bez zbędnych słów. Tylko konieczne informacje. Żadnych ozdobników. I uderza mnie bliźniaczość przeżytych lat. Ciężaru na ramionach. I chciałabym, żeby to się po prostu skończyło. Chcę wierzyć, że nie mam teraz w sobie jego duszy i że on także nie miał wtedy w sobie tego, co ja. Głos mam zniechęcony, ciało i umysł także się zniechęcą, jeśli będzie trzeba. Nie mam więcej siły. Zwyczajnie, po ludzku nie mam już siły. Nie czuję żalu ani nie mam poczucia niesprawiedliwości, zagubienia, samotności. Nie jestem zawiedziona. Po prostu nie mam już siły. Przymykam tylko powieki i czekam, aż ciężar się zmniejszy choćby o parę dekagramów. Niczego już nie czuję. Lepiej by już było się rozpłakać niż siedzieć naprzeciwko swojej pustki i tak patrzeć na nią w całej jej marnej okazałości kompletnie nie mając pojęcia, co z nią można zrobić. W którym momencie straciłam się sobie z oczu? W którym momencie powietrze przestało uwodzić swoim zapachem? Kiedy świat przestał wzruszać? Czy to bezpowrotna strata? Czy ja po prostu wyrosłam?</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Dwie piątkowe godziny spędzone na szwendaczce. Las po deszczu wydaje się amazońską dżunglą. Biegnę przed siebie, niewiele z tego wszystkiego widząc, nie czując zapachów, zapominając, że jako ludzie jesteśmy także po części zwierzętami i mamy więcej zmysłów niż wzrok i słuch... Ale ja nie potrafię być niczym więcej, nie potrafię doświadczać, i właśnie ta moja ignorancja uświadamia mi, po co ten bieg, po co ten szybki marsz: wcale nie po to, by posmakować uroku pełnego wilgoci i pustki świata. Idę, ponieważ czymś trzeba zająć te długie, puste godziny, zanim się upiję i zamroczona rzucę się w pościel. Idę, żeby moje własne myśli nie dopadły mnie w klatce. Idę, żeby zainscenizować dążenie dokądś, nie dać złapać się w bezruchu. Idę, żeby uciec. Żeby się zmęczyć. Idę i przez dwie godziny ignoruję uporczywe uwieranie w bucie, które okazuje się być palcem obtartym do żywego, krwistego mięska. Że niby taka dzielna?</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Dziś będę umierać trzeźwa. </div>
betty_suehttp://www.blogger.com/profile/06161674177117096895noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5414086600597300239.post-9061781306573260532019-08-15T11:26:00.001-07:002019-08-15T11:26:09.514-07:00czwartek<div style="text-align: justify;">
Przyzwyczajam się do mojego nowego organizmu. Przyzwyczajam się, że od teraz budzę się w innym ciele, że z łóżka wstaje zupełnie ktoś inny, że ktoś inny zasypia, że w innej pozycji, z rękami nad głową, by uspokoić trzaskające w całym ciele serce. Że rytm istnienia jest inny. Powolny. Że poruszenia dłoni nie są tak gwałtowne, że ramiona są kruche, oszczędne w formie, działaniu i wyrazie, że inaczej zarysowują się pod koszulką, to znaczy: nikną. Uczę się swojego osłabienia, uczę się odpoczynku po wypaleniu papierosa, nagłego zmęczenia, które znienacka zmusza, by choć na chwilę się położyć, zwinąć kołdrę pod głową, bo tak najwygodniej i czuć, jak nie wypełnia mnie siła, ale wola, by wstać, poruszyć się, podążyć dalej, bo siła nie wraca, odpoczynek nie spełnia swojej śmiesznej funkcji, mogłabym przeleżeć cały dzień i mimo to... Kieruje mną natomiast zdroworozsądkowa głowa, która nakazuje się podnieść. Może tak naprawdę to ona, a nie ciało, potrzebuje odpoczynku? Może tak bardzo ciąży jej świadomość, że nie potrafi wyrazić tego inaczej jak niemocą, zaś myśl o ruchu pojawiająca się w tym bezużytecznym czasie jest odjęciem ciężaru? Jest jego zastąpieniem? Odwróceniem uwagi od sedna, podążeniem lżejszą ścieżką? Przyzwyczajam się do łatwości, z jaką ignoruje się głód. Łatwości, z jaką można przetrwać wiele takich godzin, kiedy wszystko wywołuje mdłości. Przyzwyczajam się do tego, jak niewiele ważę, jak wszystko na mnie wisi albo ze mnie zjeżdża. Ufam mojemu ciału i temu, dokąd mnie prowadzi, nawet jeśli prowadzi mnie w całkowite nieistnienie. Przyglądam się sobie z zaciekawieniem, szukam różnic, dociekam nowego porządku, jaki mną rządzi. Przyglądam się, dokąd prowadzi nitka zdarzeń, rozmasowuję ciało, w którym codziennie niosę ból. Nie płynę pod prąd. Poddałam się nurtowi. Chciałabym, żeby już na zawsze mój smutek utrwalił się w tej formie. Najgłębszy smutek w najoszczędniejszej formie czystego patrzenia bez nazwy. Czystego zapatrywania się w rzeczy widzialne. Przetrwanie dzielę na skrawki: przeczytać ten rozdział. Obejrzeć ten film. Przestudiować tę mapę. Wytrzymać 15 minut. Dziesięć. Godzinę. Pół. Dwie, zanim położę się spać. Dobrze. Nie płakać. Wstać, żeby zapalić przed snem, zasłonić okno, zgasić lampkę. Wspaniale, choć gdybym spotkała takiego człowieka jak ja, bałabym się go. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<b>"I walk these streets and the ghost of your memory is the thistle in the kiss. And I see you every time I turn my back".</b> Z minuty na minutę rośnie twoja nieobecność. Mój obłęd już się wyczerpał. Jesteś bezpieczna, a Papillon - pijana, i dobrze jej z tym! </div>
betty_suehttp://www.blogger.com/profile/06161674177117096895noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5414086600597300239.post-87891121824000159372019-08-05T16:44:00.001-07:002019-08-05T16:47:28.680-07:00wtorek<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe allowfullscreen="" class="YOUTUBE-iframe-video" data-thumbnail-src="https://i.ytimg.com/vi/yXtv8rDcnB4/0.jpg" frameborder="0" height="266" src="https://www.youtube.com/embed/yXtv8rDcnB4?feature=player_embedded" width="320"></iframe></div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Lata świetlne temu byłam <i>przyszłą dziewczyną</i>, <i>przyszłą narzeczoną</i>, <i>przyszłą żoną. </i>Teraz, o tej samej porze, jestem nikim, nocnym zjadaczem papryki, senną marą w scenerii wprost z horroru, która myśli o wariatach z siekierą wyskakujących z ciemności. Nikim więcej. Jeśli tobie serce nie drży tak samo, to nie wiem, nie wiem... Jeśli tobie serce nie drży, to powiedz, proszę, jak to zrobiłaś. Bo we mnie trzęsie się wszystko, całe ciało wstrząsane jest spazmem, ręce, plecy, muszę usiąść, muszę się wesprzeć, muszę otworzyć okno, zgasić światło. Muszę nie przyglądać się więcej linii twojej szczęki, dłoniom. Ten rodzaj umierania jest chyba najgorszy - bez wybuchu, lawiny, która pochłania wszystko na swojej drodze. W łagodnej ciszy. W przytłumionym świetle. "Płowiejąc". Umieranie za życia, umieranie w żywym ciele. Umieranie, gdy się wchodzi
przez drzwi, siada, patrzy na ludzi, którzy mówią jeden przez drugiego,
gdy się wstaje i odchodzi. I niesie się tę śmierć w żywych krokach, a
każdy z nich prowadzi głębiej w martwotę. Umieram idąc. Umieram z czołem
wspartym na dłoniach.</div>
<div style="text-align: justify;">
Ćmy plączą się między palcami, łaskoczą skórę. Odganiam je łagodnym, cierpliwym ruchem. </div>
<div style="text-align: justify;">
Więc tak to wygląda... W takim razie jedyne, co mogę zrobić, to znów zapalić. I przestać wpatrywać się w ciemność za drzwiami, i przestać się modlić, byś z tej ciemności przyszła do mnie. </div>
betty_suehttp://www.blogger.com/profile/06161674177117096895noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5414086600597300239.post-69247506656158564142019-08-05T07:55:00.001-07:002019-08-05T08:03:10.484-07:00poniedziałek <div style="text-align: justify;">
<span style="background-color: white; color: #666666; font-family: "verdana" , sans-serif; font-size: x-small;">Życie kadrami. Patrzeniem. Na kawowe krążki odbite na blacie. Na książkę, która mieści się w tylnej kieszeni spodni. Na dym zawieszony gęstą smugą w gorącym powietrzu. Na rożek księżyca widziany spomiędzy źdźbeł trawy. Jestem senna, leniwa, ciężka pomimo chudych, pustych kości. Stoję w słonecznej plamie i jedyne, co czuję, to ciepło rozlewające się irytująco po moich udach. Cichną we mnie wszystkie kalkulacje, plany, przewidywania, pytania... Zdejmuję ze ścian tabelki, grafy. Niczego już nie usiłuję rozgryźć. </span><span style="background-color: white; color: #666666; font-family: "georgia" , "times new roman" , serif; font-size: x-small;">"Mogę patrzeć gdziekolwiek i mogę w ogóle nie patrzeć. Mogę myśleć o tym, co mnie czeka, i mogę o tym nie myśleć. Mogę dzielić czas na dni, godziny, miesiące lub lata. Najłatwiej jednak dzielić czas na jeden dzień. Żeby w tym dniu było ciepło, żebym się najadła, żebym trochę się umyła, żebym choć parę razy ruszyła dłutem albo pomyślała o tym dłucie. Mój czas jest podzielony ma krótkie odcinki, niczego nie umiem przewidzieć i zaplanować. Może się boję? Każde marzenie dotyczące czasu przyszłego jest wieszaniem zdarzeń na pajęczynie".</span><span style="background-color: white; color: #666666; font-family: "verdana" , sans-serif; font-size: x-small;"> Uderzenie kamieniem wygnało ze mnie człowieka, na jego miejscu przysiadło jakieś zwierzę, które nie potrafi myśleć samodzielnie. Myśli tym, co czyta. Więc jestem Strangą. Wiodę życie w kłębach dymu. Zaplatam nitki trzęsącymi się dłońmi.</span><br />
<span style="background-color: white; color: #666666; font-family: "verdana" , sans-serif; font-size: x-small;"><br /></span>
<span style="background-color: white; color: #666666; font-family: "verdana" , sans-serif; font-size: x-small;"><b>I've been missing a long time</b></span><br />
<span style="color: #666666; font-family: verdana, sans-serif; font-size: x-small;"><span style="background-color: white;"><b>To know I had to move</b></span></span><br />
<span style="color: #666666; font-family: verdana, sans-serif; font-size: x-small;"><span style="background-color: white;"><b>I've been waiting my whole life</b></span></span><br />
<span style="color: #666666; font-family: verdana, sans-serif; font-size: x-small;"><span style="background-color: white;"><b>To know I wanted you...</b></span></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="background-color: white; color: #666666;"><b>
</b></span></div>
betty_suehttp://www.blogger.com/profile/06161674177117096895noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5414086600597300239.post-6670086523693203112019-08-02T07:44:00.000-07:002019-08-05T07:45:24.034-07:00piątek<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://f2.photoblog.pl/w640/fbl-2019/201908/175710060.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="640" data-original-width="480" height="400" src="https://f2.photoblog.pl/w640/fbl-2019/201908/175710060.jpg" width="300" /></a></div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Opanowuję sztukę bezszelestnego poruszania się. Opanowuję tę straszną sztukę zwlekania się z prześcieradła, czesania włosów, mycia twarzy, ubierania się. Sił nie starcza na nic więcej, na zakładanie maski na twarz, na przybieranie pozy, na odgrywanie jakiejś roli... Jestem najprawdziwsza, i ta prawdziwość przeraża, przeraża oszczędność ruchów, wykonuję tylko te najniezbędniejsze, a jednocześnie wprowadzam wątek nie zastygania w bezruchu, nie pozwalam przyłapać się w pozie a la głaz, choć mogłabym tak godzinami. Ale przecież trzeba, tyle TRZEBA, ruszyć ręką, nogą, postawić kroki, za które dziesiątego otrzymuje się zapłatę, przekroić pomidor, wpiąć wsuwki w niesforność nad uszami. Więc się wpina, więc się kroi, choć się nie spało do trzeciej nad ranem, choć się przewracało bezmyślnie z boku na bok, choć się wstawało do okna co i rusz i wybiegało myślami "w ostatni blok w naszym mieście". I nic. I tak długo człowiek będzie żył. "I tak długo będzie martwy". Ledwo utrzymuję powieki otwarte. Wszystko wisi na nitce. Doktorat ze sztuki przetrwania. Lekcja pierwsza: panuj nad słowami. Ergo: gryź palce, ale milcz. Znajduj słowa, ale kieruj je do środka. Kamieniej. Wynik egzaminu: szóstka z plusem. Tylko nad myślami nie sposób zapanować, cały czas jestem z tobą w innej rzeczywistości, w innym miejscu. Ktoś myśli: "dzielna", ja myślę: "umieram". Bezustannie, bez odpoczynku, bez zbędnego wysiłku - jestem w innej rzeczywistości. Na zewnątrz wygląda to tak, że nie pozwalam rzece wystąpić z brzegów, trzymam ją w okrutnych ryzach, zrywam mosty, rozbijam się o tamę. Nie patrzysz z żadnego z brzegów. I taki jest koniec.</div>
betty_suehttp://www.blogger.com/profile/06161674177117096895noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5414086600597300239.post-67898186188523701032019-08-01T07:41:00.000-07:002019-08-05T07:42:59.504-07:00czwartek<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://f2.photoblog.pl/w640/fbl-2019/201908/175709857.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="480" data-original-width="640" height="300" src="https://f2.photoblog.pl/w640/fbl-2019/201908/175709857.jpg" width="400" /></a></div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Powieki ciężkie od snu, który ostatecznie nie chce nadejść, bicie serca tak mocne, że odczuwam je w całym korpusie - ciało nie jest dziś moim sprzymierzeńcem, przegrywam z nim każdą potyczkę. Tym bardziej to smutne, że jestem bytem czysto fizycznym, reaguję instynktownie, płoszę się jak zwierzę, a tymczasem wypadałoby być dorosłym człowiekiem... Tyle tylko ze mnie zostało: neandertalczyk, człowiek prehistoryczny. Dokąd odeszła Lady River? Dokąd się ze mnie wyprowadziła? Dlaczego zanim odeszła obgryzła wszystkie paznokcie, do bólu pokaleczyła palce, tak że już nie ma się nawet czym bronić?... Może to i lepiej, że działam w ogłupieniu, na autopilocie, w półświadomości. Może jest to jakiegoś rodzaju błogosławieństwo, że całe noce mogłabym tylko palić, a dnie przepijać. Może brak kroków dokądkolwiek jest brakiem kroków prosto nad przepaść. Może trzeba upić kroki, by tam nie podążyły (i pamiętać, że trzeba wrócić do domu)... Tylko ta głowa, której strach dotknąć, strach dotknąć skroni, które zdają się z kryształu zdolnego do rozpadu pod najlżejszym dotykiem. Więc nie dotykam. Wtulam w poduszkę. I tylko te oczy. Ktoś mówi: głupie, ja myślę: przejrzyste... Tak wyglądam. I śmierć w środku. Bo ja umrę. Bo wszystkie piosenki są o...</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<b>Her eyes and words are so icy</b></div>
<div style="text-align: justify;">
<b>Oh but she burns</b></div>
<div style="text-align: justify;">
<b>Like rum on the fire</b></div>
betty_suehttp://www.blogger.com/profile/06161674177117096895noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5414086600597300239.post-4918862224731152682019-07-18T07:32:00.000-07:002019-08-05T07:38:41.115-07:00czwartek <div style="text-align: justify;">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://f2.photoblog.pl/w640/fbl-2019/201907/175706095.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="640" data-original-width="480" height="400" src="https://f2.photoblog.pl/w640/fbl-2019/201907/175706095.jpg" width="300" /></a></div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Pomimo wczesnej pory chciałabym zapaść już w sen. Najlepiej zimowy, długi, w najlepszym razie: wieczny, ale zamiast tego dane będzie przeżyć każdą sekundę w pełnej świadomości, w ostrym świetle laboratoryjnych lamp. Pod szkiełkiem. Nie wiem tylko, czy jestem laborantem, czy preparatem, wiem natomiast, że sekundy posiadają przeokrutną zdolność do rozciągania się w nieskończoność i że ilość możliwych do wyciągnięcia w tym czasie wniosków także jest nieskończona... Wysnuwam je więc na poczet spokoju umysłu, rozpoznania w sobie wroga. Zabawa trwa w najlepsze. Znów czytam po kilka stron na stojąco, odkładam jedną książkę po drugiej, nie jestem w stanie zagłębić się w niczym innym jak tylko w sobie, ale tylko błoto mam na podeszwach. Żadnych zachłystów, skarbów, żadnej sympatii dla tego stwora, który brudzi prześcieradło długopisem. Jednocześnie preparat i laborant. I życie odbywające się w ciszy.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Podobno mam wychudzone ramiona... Pod skórą odznaczają się kości mostka i moje dłonie często bezwiednie ku nim wędrują, badają nową strukturę ciała. Dobrze, że także ono się zmienia, skoro wszystko się zmienia. Poznajmy się na nowo.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<i>"choć jestem - tak naprawdę nie ma mnie"... </i></div>
betty_suehttp://www.blogger.com/profile/06161674177117096895noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5414086600597300239.post-76745888680194608142018-06-10T02:13:00.002-07:002018-06-10T02:29:28.249-07:00niedziela<div style="text-align: justify;">
Tak trudne są przebudzenia, tak trudno podnieść to czysto ziemskie ciało do pionu, aby dzień święty święcić... Jesteś zwykły chleb powszedni, patron chodzenia boso po trawie i koszuli rozpiętej na piersi, ze mnie także żadna myślicielka. Trzeba postąpić standardowo: ogolić się, zmyć ciężar nocy, opłukać twarz zmęczoną duchotą, wrzaskami pijackich mord, które drą się bez opamiętania. Papieros w korytarzu na pusty żołądek, kurz na bosych stopach. Jesteś zbyt szczupłym bochenkiem, zbyt szczupłym... Króliki ścierają sobie o nas zęby, gdy twardniejemy jak kamień. Jakim cudem nie topimy się w wannie?<br />
<br />
Przestałam być biała, skandynawska, teraz chciałabym opalić skórę i nosić spódniczki, zanurzyć się w rzece, ale zawsze byłam daleka od tego, czego chcę, więc tak czy siak jestem daleka zawsze od wszystkiego, zawsze pomiędzy, zawsze setki mil za daleko, aż kręci się w głowie na myśl o tym, w jakiej skali musiałaby być mapa, żeby móc na niej połączyć mnie z dowolnym punktem, nie zużywając całej szpulki nici. </div>
betty_suehttp://www.blogger.com/profile/06161674177117096895noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5414086600597300239.post-72382902032498557662018-01-14T13:45:00.001-08:002019-02-22T05:35:59.484-08:00niedziela<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe allowfullscreen="" class="YOUTUBE-iframe-video" data-thumbnail-src="https://i.ytimg.com/vi/dDFEG57codA/0.jpg" frameborder="0" height="266" src="https://www.youtube.com/embed/dDFEG57codA?feature=player_embedded" width="320"></iframe></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Nie potrafię skupić się na dźwiękach, wszystko brzmi jednakowo, tak niewiele zahacza o świadomość... ale słucham. Studiuję dyskografie, nucę, zakochuję się. Kubek po herbacie łasi się do łokcia, trącam go co chwilę z bolesnym zdziwieniem. Cały dzień pod kocem, cały dzień z Małą Mi na głowie. W myślach książki, mnóstwo książek. Chciałabym przeczytać cały świat. </div>
<div style="text-align: justify;">
Nieustannie stoję w miejscu. Nawet nie drepczę - po prostu przestępuję z nogi na nogę, imitując jakiś ruch, zmianę kierunku, trasy... Jestem marionetką, której ktoś z łaski odciął sznureczki, ale nie sądził, że nie będę wiedziała, dokąd się udać. Bo droga zawsze prowadziła tylko ścieżką pomiędzy dwoma przeciwległymi krawędziami, ZAWSZE. A to, że świat otworzył swoje podwoje, niczego nie zmieniło. Głowa tkwi na ścieżce, a razem z nią nogi. Nie poniosą donikąd. Nie zmienią perspektywy. Gdyby chociaż się przewróciły... Gdyby chociaż zasmuciły... </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<b>feel the moon pull your love faster up to the sky</b></div>
betty_suehttp://www.blogger.com/profile/06161674177117096895noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5414086600597300239.post-31701108714500372622018-01-02T07:34:00.001-08:002018-01-02T07:34:29.643-08:00wtorek <div style="text-align: justify;">
Niektórzy dochodzą do siebie, układają postanowienia, po raz pierwszy idą pobiegać, po raz pierwszy odmawiają sobie czekolady, słodzą dwie łyżeczki zamiast czterech, czytają 45 minut wieczorem. Ja studiuję Metallicę, napycham twarz miśkami Haribo, wyrywam kartki z zeszytów z zapiskami sprzed (dzisiaj już) 12 lat. Palę zdjęcia. Porządkuję wspomnienia. Układam chronologię zapominań. Wymazywań z pamięci. Tak jest dobrze. Tak mi z tym dobrze... Zapomną się rzęsy umalowane tuszem, wyblakły kolor oczu, bladość ust, policzków. Zapomni się to, czego nie ma, a jednocześnie samo pisanie o zapominaniu jest jakby jego zaprzeczaniem, skoro trzeba przedstawić przedmiot zapominania... Panie i panowe, nikogo nie będę przedstawiać, czas pozostawił mnie na pastwę sterty makulatury, którą teraz trzeba uporządkować, wrzucić do niebieskiego worka. Czas mnie znieczulił... W całym tym zamieszaniu napisałam list, ale nie poszłam go wysłać. //Papillon wybaczy.// </div>
betty_suehttp://www.blogger.com/profile/06161674177117096895noreply@blogger.com2