15 października 2020

czwartek

Zaniedbuję wszystko. Marnotrawię się. Marnieję. Nie tykam książek. Istnienie przestało być równoznaczne z odkrywaniem, z podążaniem dokądkolwiek. Każdy dzień odbity na kalce. Zapatrzyłam się jednego razu i od tamtej pory zostałam tak, jak stoję. Nie mam siły na przechadzki czy paradne szukanie sobie zajęcia dla zabicia czasu. Niczego nie potrzebuję i nic nie skłania mnie do wyjścia na zewnątrz. Spełniam się tylko w odpowiadaniu na zaczepki - a gdybyż móc wreszcie usiąść naprzeciwko i zadać te wszystkie kłębiące się we mnie pytania... Jakież by to było cudowne: posiadać pełnię wszelkich możliwości, przestać się w końcu tak zawstydzać, pójść po rozum do głowy, mieć jasny, spokojny głos i racjonalnie wyważone argumenty. Zamiast tego niemal skręcam sobie kark, przepatrując przestrzeń. Dlaczego nie może wydarzyć się? Dlaczego nie może mnie wreszcie dopaść, unieruchomić, zatrzymać w pół kroku przy sobie?... Udaję, że niczego nie widzę, ale tak naprawdę notuję sobie gdzieś głęboko w głowie ten pełen pośpiechu krok i to wszystko, co pozostaje niezauważone, mijane pędem prosto do mnie. Niepokoję się i marzę, że świat przestanie być wreszcie ze szkła. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz