15 sierpnia 2019

czwartek

Przyzwyczajam się do mojego nowego organizmu. Przyzwyczajam się, że od teraz budzę się w innym ciele, że z łóżka wstaje zupełnie ktoś inny, że ktoś inny zasypia, że w innej pozycji, z rękami nad głową, by uspokoić trzaskające w całym ciele serce. Że rytm istnienia jest inny. Powolny. Że poruszenia dłoni nie są tak gwałtowne, że ramiona są kruche, oszczędne w formie, działaniu i wyrazie, że inaczej zarysowują się pod koszulką, to znaczy: nikną. Uczę się swojego osłabienia, uczę się odpoczynku po wypaleniu papierosa, nagłego zmęczenia, które znienacka zmusza, by choć na chwilę się położyć, zwinąć kołdrę pod głową, bo tak najwygodniej i czuć, jak nie wypełnia mnie siła, ale wola, by wstać, poruszyć się, podążyć dalej, bo siła nie wraca, odpoczynek nie spełnia swojej śmiesznej funkcji, mogłabym przeleżeć cały dzień i mimo to... Kieruje mną natomiast zdroworozsądkowa głowa, która nakazuje się podnieść. Może tak naprawdę to ona, a nie ciało, potrzebuje odpoczynku? Może tak bardzo ciąży jej świadomość, że nie potrafi wyrazić tego inaczej jak niemocą, zaś myśl o ruchu pojawiająca się w tym bezużytecznym czasie jest odjęciem ciężaru? Jest jego zastąpieniem? Odwróceniem uwagi od sedna, podążeniem lżejszą ścieżką? Przyzwyczajam się do łatwości, z jaką ignoruje się głód. Łatwości, z jaką można przetrwać wiele takich godzin, kiedy wszystko wywołuje mdłości. Przyzwyczajam się do tego, jak niewiele ważę, jak wszystko na mnie wisi albo ze mnie zjeżdża. Ufam mojemu ciału i temu, dokąd mnie prowadzi, nawet jeśli prowadzi mnie w całkowite nieistnienie. Przyglądam się sobie z zaciekawieniem, szukam różnic, dociekam nowego porządku, jaki mną rządzi. Przyglądam się, dokąd prowadzi nitka zdarzeń, rozmasowuję ciało, w którym codziennie niosę ból. Nie płynę pod prąd. Poddałam się nurtowi. Chciałabym, żeby już na zawsze mój smutek utrwalił się w tej formie. Najgłębszy smutek w najoszczędniejszej formie czystego patrzenia bez nazwy. Czystego zapatrywania się w rzeczy widzialne. Przetrwanie dzielę na skrawki: przeczytać ten rozdział. Obejrzeć ten film. Przestudiować tę mapę. Wytrzymać 15 minut. Dziesięć. Godzinę. Pół. Dwie, zanim położę się spać. Dobrze. Nie płakać. Wstać, żeby zapalić przed snem, zasłonić okno, zgasić lampkę. Wspaniale, choć gdybym spotkała takiego człowieka jak ja, bałabym się go. 

"I walk these streets and the ghost of your memory is the thistle in the kiss. And I see you every time I turn my back". Z minuty na minutę rośnie twoja nieobecność. Mój obłęd już się wyczerpał. Jesteś bezpieczna, a Papillon - pijana, i dobrze jej z tym! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz