2 sierpnia 2019

piątek



Opanowuję sztukę bezszelestnego poruszania się. Opanowuję tę straszną sztukę zwlekania się z prześcieradła, czesania włosów, mycia twarzy, ubierania się. Sił nie starcza na nic więcej, na zakładanie maski na twarz, na przybieranie pozy, na odgrywanie jakiejś roli... Jestem najprawdziwsza, i ta prawdziwość przeraża, przeraża oszczędność ruchów, wykonuję tylko te najniezbędniejsze, a jednocześnie wprowadzam wątek nie zastygania w bezruchu, nie pozwalam przyłapać się w pozie a la głaz, choć mogłabym tak godzinami. Ale przecież trzeba, tyle TRZEBA, ruszyć ręką, nogą, postawić kroki, za które dziesiątego otrzymuje się zapłatę, przekroić pomidor, wpiąć wsuwki w niesforność nad uszami. Więc się wpina, więc się kroi, choć się nie spało do trzeciej nad ranem, choć się przewracało bezmyślnie z boku na bok, choć się wstawało do okna co i rusz i wybiegało myślami "w ostatni blok w naszym mieście". I nic. I tak długo człowiek będzie żył. "I tak długo będzie martwy". Ledwo utrzymuję powieki otwarte. Wszystko wisi na nitce. Doktorat ze sztuki przetrwania. Lekcja pierwsza: panuj nad słowami. Ergo: gryź palce, ale milcz. Znajduj słowa, ale kieruj je do środka. Kamieniej. Wynik egzaminu: szóstka z plusem. Tylko nad myślami nie sposób zapanować, cały czas jestem z tobą w innej rzeczywistości, w innym miejscu. Ktoś myśli: "dzielna", ja myślę: "umieram". Bezustannie, bez odpoczynku, bez zbędnego wysiłku - jestem w innej rzeczywistości. Na zewnątrz wygląda to tak, że nie pozwalam rzece wystąpić z brzegów, trzymam ją w okrutnych ryzach, zrywam mosty, rozbijam się o tamę. Nie patrzysz z żadnego z brzegów. I taki jest koniec.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz